A co Ty właściwie robisz?

A co Ty właściwie robisz?

 

Jeśli myślicie, że bycie projektantką ubrań, lub jak wolę się sama określać, właścicielką marki odzieżowej, to super sposób na zabłyśnięcie w towarzystwie, poderwanie artystycznego chłopaka albo wywołanie efektu „wow” na twarzach Waszych cioć i wujków to cóż, jesteście w błędzie.



Konsternacja


Większość ludzi, i wcale ich za to nie winię, nie ma pojęcia na czym polega praca projektanta ubrań. Zwykle posiadają jakieś mgliste wyobrażenia, zaczerpnięte najczęściej z filmów, w którym skupiona, pięknie ubrana dziewczyna rysuje kobiece sylwetki w sukniach balowych w swoim ulubionym notatniku. No kto by nie chciał takiej pracy?

Niestety z tego powodu, gdy ktoś pyta mnie co robię, a ja odpowiadam, że projektuję ubrania następuje promienny uśmiech i... długa cisza. Większość moich statystycznych rozmówców nie ma bowiem pojęcia, o co mogliby mnie zapytać. Jeśli wykażą odrobinę inicjatywy zwykle pada jedno pytanie: „jakie ubrania projektujesz?”, na które jako introwertyczka i osoba raczej nielubiąca mówić o sobie odpowiadam w jednym zdaniu i na tym rozmowa się kończy.

Tak więc, jeśli sami zajmujecie się czymś związanym ze sztuką, czego nie umiecie wytłumaczyć cioci na imieninach, jeśli Wasi znajomi myślą, że całe dnie bujacie się w hamaku, w głowach tworząc wielkie projekty i wzniosłe idee, jeśli myślicie o założeniu własnej marki, ale nie wiecie jak to wygląda od podszewki, to zapraszam do lektury.



To Ty chodzisz do pracy?



Filmowe sceny w postaci rysowania sylwetek i projektowania ubrań na kartce papieru oczywiście są częścią mojej pracy, ale jak można się już domyślić, zdarzają się raczej rzadko, zwykle dwa razy w roku, przy okazji projektowania nowej kolekcji. Codzienność wygląda już trochę bardziej zwyczajnie. Oprócz części kreatywnej jest bowiem cała masa rzeczy... mniej kreatywnych.

Zwykle dzień zaczynam od sprawdzenia maili i odpisania na te, które pojawiły się wieczorem i w nocy poprzedniego dnia, sprawdzam też swój Instagram i Facebook, żeby zobaczyć czy nie ma tam komentarzy lub wiadomości, na które powinnam odpowiedzieć. Po szybkim ogarnięciu komputerowych rzeczy jadę do swojej pracowni. Pracownia to dla mnie miejsce, gdzie zajmuję się wyłącznie ubraniami, nie mam tam komputera, ani internetu, więc pilne sprawy załatwiam z poziomu telefonu. Na początku pracownia znajdowała się w moim pokoju, co było jednak ogromną udręką. Po pierwsze bardzo ciężko oddzielić wtedy pracę od życia prywatnego i można odnieść wrażenie, że w pracy jest się w sumie czas. A po drugie po pewnym czasie ilość materiałów, kartonów, nici, dokumentów, przyborów krawieckich, wykrojów, prototypów, ubrań i całej reszty po prostu człowieka przytłacza. Tak więc mam swoją pracownię i zwykle cztery razy w tygodniu jak statystyczny Kowalski myję się, ubieram, jem śniadanie i jadę do pracy.



Za drzwiami pracowni



Pracownia to zdecydowanie jedno z moich ulubionych miejsc, jest w niej jasno, zupełnie cicho i czuję tam dobrą energię do pracy. Jako, że jestem zdecydowanie bardziej analogowa, wszystkie zamówienia jakie dostaję, spisuję w swoim formularzu, żebym wiedziała na jakim etapie jestem i co powinnam zrobić - od tego zaczynam każdy dzień i na podstawie tego planuję swoją pracę. 

Przygotowanie zamówienia zaczyna się oczywiście od krojenia materiału, czym zajmuję się sama. Większość modeli, zwłaszcza tych bardziej skomplikowanych ma papierowe wykroje, część materiałowe prototypy, z których odszywam kolejne sztuki. Wykrojone rzeczy zawożę do swojej krawcowej, która odpowiada za szycie wszystkich moich rzeczy. Są dni kiedy zajmuję się jedynie krojeniem, są dni w których odbieram rzeczy od krawcowej i muszę przygotować je do wysyłki. Najczęściej zdarza się trochę tego i tego. Do każdej uszytej przez krawcową rzeczy własnoręcznie przyszywam metkę, prasuję, składam i pakuję. Te z Was, które kiedyś zamawiały coś w Belle pewnie się domyślają, że pakowanie to zupełnie osobny proces i zajmuje mi trochę czasu. Ale tworzenie idealnej przesyłki sprawia mi dużo frajdy i mam nadzieję, że przyczynia się też trochę do Waszej radości! Z gotowymi paczkami robię małą rundkę po mieście - do kiosku w ruchu, paczkomatu i punktu nadania przesyłek kurierskich. Na szczęście mam pracownię w centrum, więc wszystkie punkty są zlokalizowane w miarę blisko siebie. 

Od niedawna jeden dzień w tygodniu spędzam w domu przy komputerze. Taki system sprawdza się u mnie lepiej niż robienie każdego dnia po trochu. To zwykle czas na złożenie zamówień od dostawców – producenta pudełek, bibuły do paczek, drukarni odpowiedzialnej za wszystkie papierowe dodatki, hurtowni z materiałami, hafciarni, która robi hafty na koszulkach. To również moment na zaplanowanie mojej komunikacji w social media. Z czasem nauczyłam się, że jak jej nie zaplanuję, to jej po prostu nie ma, bo jestem za bardzo wkręcona w codzienne obowiązki i najzwyczajniej w świecie zapominam. Tego dnia tworzę więc grafiki, obrabiam zdjęcia, z których będę korzystać na Instagramie, rozpisuję tygodniowy harmonogram postów, a od niedawna także tworzę szkice wpisów na bloga. To też czas na ogarnięcie księgowości - ZUS, przelewy, faktury, opłaty i wszystkie te milutkie rzeczy z cyferkami.



Nie jestem idealna

Oczywiście zazwyczaj okazuje się, że ten jeden dzień w tygodniu na rzeczy niezwiązane z samym szyciem i przygotowywaniem zamówień to za mało i po dniu spędzonym w pracowni siadam jeszcze na trochę, żeby ogarnąć najpilniejsze sprawy. Zdarza się bowiem, że w hafciarni pomylili zamówienie, w hurtowni skończył się materiał, którego potrzebuję, na stronie internetowej coś przestało działać, kurier zgubił paczkę, a klientka o godzinie 20 zadaje bardzo ważne pytanie. Takie kwestie wymagają załatwiania na bieżąco i staram się to szybko robić, żeby móc położyć się spać bez natłoku myśli i z czystym sumieniem.

Oprócz miejsca na te wszystkie codzienne sprawy, które trzeba wykonać, powinno znaleźć się jeszcze miejsce na planowanie rozwoju marki. Szczerze przyznaję, że nad tym muszę jeszcze popracować, bo zwykle są to moje „nadgodziny” lub praca w weekend, kiedy mam luźniejszą głowę. To moment na rysowanie nowych haftów na koszulki, projektowanie materiałów graficznych z których korzystam, robienie zdjęć, doszkalanie się z zakresu prowadzenia własnej marki, szukanie inspiracji do nowych kolekcji i wymyślanie nowych produktów jak bluzy, apaszki czy kosmetyczki (wszystko obecnie w fazie planowania i testowania!).

O szukaniu inspiracji, materiałów, rozrysowywaniu sylwetek, szukaniu lokacji do zdjęć, fotografa i innych rzeczach związanych z tworzeniem nowej kolekcji nie pisałam, bo to materiał na zupełnie inny wpis.

Jak widzicie prowadzenie własnej marki odzieżowej to całkiem spora porcja różnych obowiązków. Mi osobiście bardzo to pasuje, nie lubię rutyny i wykonywania ciągle tych samych czynności, a o prowadzeniu własnej firmy można wiele rzeczy powiedzieć, ale zdecydowanie nie to, że będziemy się nudzić.