Życie na (free)lansie

Życie na (free)lansie

Zachęcona Waszymi wiadomościami po ostatnim wpisie na blogu o tym dlaczego zrobiłam sobie przerwę od prowadzenia własnego biznesu i z jakich powodów wróciłam, postanowiłam opowiedzieć Wam trochę więcej o słynnym życiu na (free)lansie, leżeniu do góry brzuchem, wstawaniu w południe i chichotaniu za plecami tym, którzy pracują na etacie.


Mieć coś swojego

Chyba każdy z nas spotkał kiedyś osobę, która na pytanie, co by chciała robić w życiu odpowiedziała: “mieć coś swojego”. A gdy próbowałeś się dowiedzieć dokładniej, co to ma być za firma, czym by się chciała zajmować, jaka jest jej pasja, napotykałeś rozmarzony wzrok i odpowiedź: “a nie wiem, ale fajnie by było mieć coś swojego”. No chyba, że tylko ja spotykam takie osoby, to dajcie znać, może powinnam bardziej zwracać uwagę, z kim zaczynam konwersację.

Mam wrażenie, że wśród ludzi (zwłaszcza młodych) panuje jakieś dziwne przekonanie, że zakładając własną firmę, nagle będzie nam lepiej i łatwiej. Bo przecież nie trzeba wstawać na 8 rano do pracy, nie ma szefa, który nam każe coś zrobić, nie trzeba prosić o urlop z trzymiesięcznym wyprzedzeniem, nie stoimy w korkach o 16 i w ogóle robimy, co chcemy. Może to wina hasła “do what you love and you will never have to work a day in your life”, może to wina instagrama i tego, że pokazujemy na nim tylko nasze sukcesy, a może to wina nas – mikroprzedsiębiorców, bo gdy wszyscy narzekają na szefa, korki i kiepski lunch, my siedzimy cicho.

Tylko, że każdy kij ma dwa końce. I to, że nie mamy nad sobą szefa, który powie nam co mamy robić oznacza, że musimy być mistrzami samodyscypliny i organizacji i poszukać motywacji do działania wewnątrz siebie. Nielimitowany urlop to czasami (zwłaszcza na początku biznesu) brak urlopu, bo jak wyjedziemy to nikt za nas pracował nie będzie. Pracując na własny rachunek ciężko w ukryciu oglądać filmiki z kotkami licząc, że może uda nam się jakoś dotrwać do 16, bo niestety w tym przypadku nasze zarobki zależą tylko i wyłącznie od naszego wysiłku. Musimy się też przygotować, że stracimy możliwość konsultowania naszych codziennych zadań z innymi ludźmi i nikt po wykonanej dobrze pracy nie poklepie nas po plecach i nie powie "dobra robota". A jeśli przejmowaliście się pracą u kogoś, to pomyślcie jak będziecie się wszystkim przejmować pracując u siebie i będąc na pierwszej linii każdego frontu.

 

fot. Ian Schneider / unsplash



Podążaj za głosem serca. I rozumu

Nie zrozumcie mnie źle, wiecie już, że miałam porównanie etat vs własna firma i całym sercem wybieram własną firmę, ale zdecydowanie nie wybieram jej dlatego, że tak jest łatwiej. Jest trudniej, ale to kocham i nawet gdy padam ze zmęczenia, to z uśmiechem na ustach, bo wiem, że było warto. Jeśli macie w swoim życiu pasję, którą chcecie się podzielić z innymi, jeśli jest coś, co robicie, a znajomi mówią: “wow, chcę to”, jeśli czujecie, że macie świetny pomysł, który rozwiąże problemy innych, to śmiało, zakładajcie swój biznes. Nie zakładajcie swojej firmy, bo znudził Wam się etat, bo kolega tak zrobił, albo bo wydaje Wam się, że to szybki sposób na zarobienie pieniędzy.

Nie jestem typem osoby, która marudzi i łatwo się poddaje (no dobrze ostatnio miałam kryzys, ale już ustaliliśmy, że każdy je miewa!). Nie chcę Wam też za wszelką cenę udowadniać, że praca nad swoim biznesem wymaga więcej czasu i wysiłku niż praca u kogoś. Po prostu, zanim podejmiecie ten krok zastanówcie się dwa razy, czy to na pewno Wasza ścieżka. I następnym razem gdy spotkacie kogoś, kto prowadzi własną firmę, uśmiechnijcie się do niego – może nie ma takich problemów jak Wy, ale zapewniam Was, że jakieś ma ;)

P.S. Następne wpisy będą już pod hasłem “za co kocham swoją pracę” i “dlaczego bycie projektantką ubrań jest najlepsze na świecie”, żeby nie było, że tyle marudzę.

P.S. 2. A na instagramie jakiś czas temu pojawiła się nowa wersja hasła “do what you love and you will never have to work a day in your life”, zdecydowanie bardziej prawdziwa: